„Igrać z najbardziej uświęconymi
pojęciami, z najbardziej czcigodnymi uczuciami, próbować ich siły i szczerości,
rozkładać je odczynnikiem śmiechu, prowokować obłudne oburzenia, demaskujące
dyskusje, wpuszczać powietrze, ośmielać do myślenia, iżby pośród walących się
bałwanów zostało to, co naprawdę szanowne – oto zadanie, które chciałbym
spełniać wedle sił moich” – tak pisał Tadeusz
Boy-Żeleński, a my po 71 latach od jego śmierci nie mamy wątpliwości, że
postanowienie swoje wprowadzał w życie na każdym etapie swojej piśmienniczej
działalności. Pracował zaś nieustannie. Spod jego pióra wyszły zarówno zabawne
utwory poetyckie dla kabaretu Zielony Balonik, jak i setki recenzji, szkiców, przedmów,
esejów i felietonów. To dzięki niemu możemy się dziś rozkoszować w mistrzowski
sposób przełożonymi na język polski największymi dziełami literatury
francuskiej, której był niestrudzonym tłumaczem. Biblioteka Boya liczy ponad sto pozycji, a znajdują się na niej między innymi Villon, Diderot,
Montaigne, Rabelais, Molier, Balzak, Stendhal i Wolter. Czytamy u Józefa Hena, że szło
mu między innymi „o świadome rugowanie wpływów germańskich. O przeszczepienie
na grunt polski jasnej, racjonalistycznej myśli francuskiej. Był w tym sprzeciw
wobec naporu »obcej nam«, jak pisał (obcej naszemu temperamentowi,
umysłowości), pesymistycznej, przygnębiającej skandynawskiej filozofii życia.
Przeorientować Polskę (polską inteligencję) kulturalnie! – ni mnie, ni więcej
tylko takie zadanie – na własną rękę! – zamierzył frywolny wierszopis […]” (s.
110-111).
Wydawnictwo
W.A.B. od kilku lat wypuszcza na nasz rynek książki z serii „Fortuna i Fatum”.
Dzięki niej każdy czytelnik, mniej czy bardziej wyrobiony literacko, ma szansę
poznać życiorysy bardzo różnych, ale raczej znanych postaci ze świata sztuki,
polityki czy nauki. Możemy poczytać więc o Warholu, Słowackim, Iwaszkiewiczu,
Tołstoju, Majakowskim, Picassie, Janis Joplin, Nałkowskiej, Janie Potockim,
Einsteinie, czy Edwardzie Munchu. Miałem do czynienia z kilkoma biografiami z
tego właśnie cyklu i na żadnej się nie zawiodłem. Mogę polecić więc choćby
pracę o życiu Karola Marksa (Francis Wheen), Tadeusza Kościuszki (Alex
Storozynski), Janusza Korczaka (Joanna Olczak-Ronikier) czy wreszcie Tadeusza
Żeleńskiego (Józef Hen „Boy-Żeleński.
Błazen – wielki mąż”, Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2008).
Myślę,
że bohater tej notatki to jedna z najciekawszych osobowości międzywojennej
Polski. W tym okresie utalentowanych, oryginalnych i szczerze zaangażowanych w
różne sprawy ludzi było naprawdę sporo, ale chyba nikt tak głośno i odważnie nie
mówił o prawach reprodukcyjnych kobiet czy zbyt dużej – delikatnie mówiąc –
ingerencji kleru w sferę państwową i osobistą. Jednocześnie mało kto był tak
zaciekle atakowany ze wszystkich stron. „Ileż ten człowiek musiał znieść –
pisze biograf. Ileż spotkało go zniewag, wyzwisk, podłych insynuacji, pogróżek”
(s. 205). Był Żeleński jednym z założycieli pierwszej nad Wisłą Poradni
Świadomego Macierzyństwa. Otwarcie nastąpiło 25 października 1931 roku, a lokal
udostępnił Centralny Związek Metalowców. Poradnia miała konkretny cel –
przekazywać wiedzę o zapobieganiu niechcianej ciąży, ale też walczyć z
bezpłodnością i przygotować kobiety do macierzyństwa. Walczył później piórem o
dostęp do legalnej aborcji i powszechną edukację seksualną. W jednym z jego
felietonów, drukowanych w prasie w czasie prac Komisji Kodyfikacyjnej nad nowym
systemem prawnym, czytamy:
„Uczynić biedną dziewczynę matką,
pozbawić ja pracy dlatego, ze się spodziewa macierzyństwa, kopnąć ją z pogardą,
zrzucić na nią cały ciężar błędu i jego skutków i zagrozić jej latami
więzienia, jeżeli, oszalała rozpaczą, chce się od tego zbyt ciężkiego na jej
siły brzemienia uwolnić – oto filozofia praw, które, aż nadto znać, były przez
mężczyzn pisane! Głosić wzniosłe teorie o »prawie
płodu do życia«, znów grozić matce
więzieniem w imię praw tego płodu, ale równocześnie nie troszczyć się o to, aby
nosicielka tego płodu miała co do ust włożyć… I rzecz szczególna, ten sam płód,
nad którym trzęsą się ustawodawcy, póki jest w łonie matki, w godzinę po
urodzeniu traci wszelkie prawa do opieki prawnej, może zginąć pod mostem z
zimna, gdy matka – którą jej »święte« macierzyństwo czyni nieraz wyrzutkiem
społeczeństwa – nie mas dachu nad głową” („Największa zbrodnia prawa karnego”,
w: „Piekło kobiet”, Poznań 1992, s. 118-119).
Większość tekstów z tego zbioru do
dziś jest zresztą aktualna. Profesor Hen przy tej okazji wspomina, że swoje
postępowe teksty publikował Boy w gazecie prorządowej („Kurier Poranny”), a
popierali go piłsudczycy, którzy właśnie dzisiaj są wysławiani przez jego
potwarców. Bo myliłby się ten, który by sądził, że zajadłe ataki na autora
„Piekła kobiet” ustały po kilkudziesięciu latach, bynajmniej.
Ale
światopoglądowe spory, mimo ich niewątpliwej wagi, to jednak margines jego
działalności. Pisał przecież poczytne recenzje i utwory do popularnego w
Krakowie Zielonego Balonika, realizował się jako wytrwały tłumacz czy jako
lekarz. Obcował z najgłośniejszymi osobowościami swoich czasów (Przybyszewski,
Tetmajer, Wyspiański, Makuszyński, skamandryci i in), przeżywał zauroczenia i
miłości. Uczestniczył też w weselu Lucjana Rydla, ale nie stał się pierwowzorem
dla żadnej osoby z dramatu Wyspiańskiego (w przeciwieństwie do swojej przyszłej
zony). O tym wszystkim przeczytamy w tej pracy, a Józef Hen zadbał, byśmy
się podczas tej lektury nie nudzili. Tak naprawdę „Dziewice konsystorskie” czy
„Nasi okupanci” zajmują w niej wyjątkowo mało miejsca, najwięcej jest chyba jednak o
wizytach w teatrze i tekstach będących ich konsekwencją.
Nieżyjący
już Krzysztof Teodor Toeplitz napisał w jednym ze swych felietonów, że pisarstwo Boya cechuje światłe, racjonalistyczne, uwolnione od kadzidła i
szlacheckiego bełkotu odczytanie polskiej tradycji literackiej. Pisał więc
Żeleński zupełnie inaczej chociażby o Mickiewiczu, obdzierał go z
„mętno-żywoto-świątecznego stylu”. Odbrązowił także Jana Sobieskiego. Zrobił to
na tyle skutecznie, że musiał wyjechać za granicę, bowiem „Marysieńką Sobieską”
dotknięci poczuli się rezerwiści z pułku noszącego imię króla. Uznali oni, że
znieważono ich patrona i bohatera.
Nie
wszyscy zdają sobie sprawę, że często na co dzień „mówimy Boyem”. Znacie na
przykład to nadużywane „pijane dziecko we mgle”? Ono jest właśnie jego
autorstwa! Opisał w ten sposób „szkraba pędzącego przez ulicę” po swojej
pierwszej w życiu dawce wódki, a tym szkrabem był on sam. Albo „Bo z tym cały
jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz”? To również Żeleński!
Raczej
mało jest w tej książce polityki i historii. Szczególnie dramatyczny wydaje się
jednak opis pierwszych dni drugiej wojny światowej. Boy za namową bratanka
ewakuował się ze stolicy i ósmego albo dziewiątego września przybył do Lwowa.
Tam prowadził wykłady i publikował też co jakiś czas w „Czerwonym Sztandarze”, jedynej
gazecie w języku polskim (dzisiaj w niektórych środowiskach zupełnie bezmyślnie
traktuje się to jako zarzut). Pisał tam między innymi o Mickiewiczu,
Balzaku i Stendhalu. Publikował również recenzje teatralne. Wszystko skończyło się jednak 30
czerwca 1941 roku. Do Lwowa wkroczyli wtedy Niemcy, radośnie witani
przez Ukraińców i niektórych Polaków.
Tadeusz
Żeleński rozstrzelany został 4 VII 1941 roku we Lwowie. Józef
Hen kończy książkę takimi słowami: „Nie ma grobu Boya-Żeleńskiego. Została
twórczość, oczywiście – jest czym się żywić. I została pamięć… Jest co chronić”
(s. 289). Oczywiście ma rację.
MB
Książka nie jest dostępna w
wieluńskich bibliotekach.
Cena: 44,90 zł
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz