DOŁĄCZ DO NAS.ZOSTAŃ CZŁONKIEM NASZEJ SPOŁECZNOŚCI :)
Nasz adres mailowy: pracownia.alt@gmail.com

wtorek, 21 stycznia 2014

 
21 stycznia 1963 roku zmarł Stanisław Grzesiuk – pisarz, pieśniarz, lewicowiec, ateista, uczestnik konspiracji w okupowanej stolicy, więzień obozów koncentracyjnych, ale przede wszystkim... warszawiak.


„Wojny się nie bałem. »Nie damy guzika od munduru«, »Silni-zwarci-gotowi«. Hasła te, rozlepiane na murach Warszawy, nastrajały bojowo, optymistycznie. Wszyscy twierdzili, że Niemcy wojny nie zaczną, że mają słabe wyposażenie techniczne z materiałów zastępczych, że za dwa tygodnie będziemy w Berlinie – oto jakie krążyły wersje, a miały na celu wmówienie w ludzi, że wszystko u nas jest na klawo. Wkrótce okazało się, że oddaliśmy nie tylko guzik, ale i cały naród w niewolę. Że ci od rządzenia byli owszem: »silni« – w gębie, »zwarci« – przy pijaństwie i »gotowi« – do ucieczki za granicę”.


 
„Ojciec był czynnym działaczem w fabryce. Przez wiele lat załoga wybierała go na delegata, w razie potrzeby interweniowała u dyrekcji. Był też dobrym mówcą. Tego dnia robotnicy zwołali wiec. Po kilku przemówieniach ojciec wyszedł na mównicę, by rozprawić się z przeciwnikami. W pewnym momencie przerwał, zszedł i poprosił o wodę. Zrobiło mu się niedobrze. Po chwili upadł i stracił przytomność. Zadzwoniono po pogotowie. W pół godziny potem, w szpitalu, ojciec umarł […].
– Trzeba zdecydować, kto ma iść z pogrzebem: ksiądz czy sztandary. Ksiądz powiedział, że pójdzie tylko wtedy, jeśli odejdą sztandary.
– Nie chce iść za pieniądze taki kawałek drogi? To licho z nim, niech nie idzie. Pójdą sztandary – powiedziałem bez namysłu […]. Na chodniku stała grupa chłopaków z Wojtówki. Jeden z nich podszedł i trąciwszy mnie łokciem powiedział po cichu:
– Mrugnij tylko na chłopaków, że się zgadzasz. Chłopaki chcą go brać siłą albo go tu na ulicy obedrą z tych jego świętych ciuchów. No, mrugnij tylko, chłopaki czekają, bo bez twojej zgody nie chcą nic robić – namawia mnie kolega.
– Dajcie spokój, nich go... Nie chce iść, niech nie idzie. To przecież pogrzeb ojca, więc niech odbędzie się w spokoju.
Szedłem na cmentarz i myślałem: »Robotnikiem wolno ci być, ale nie należy tego zaznaczać nawet po śmierci, bo dusza zbawiona nie będzie...«. Przecież to sztandary robotnicze, fabryczne, pod którymi stoją robotnicy o różnych przekonaniach politycznych, wierzący i niewierzący. Poraził go tylko, jak byka, czerwony kolor […].
Wieczorem sąsiad, granatowy policjant, mówił mi, że zrobiłem źle, każąc iść sztandarom.
– Ksiądz powinien iść. Ja bym wybrał księdza.
»Oto jeszcze jeden z tej samej ferajny« – pomyślałem, a głośno powiedziałem:
– To już jak pan umrze, wtedy pójdzie ksiądz. O sztandary niech się pan nie martwi, do pana na pogrzeb nie przyjdą”.





 

„ – A czy wy nie jesteście przypadkiem z tych, co to przed wojna nosili mieczyki w klapach? »Sztafeciarze«? Bo jeśli tak, to nie chciałbym, żeby w przyszłości miało z tego powodu wyniknąć jakieś nieporozumienie – mówiąc to wyjąłem z szuflady w kredensie kilkanaście mieczyków, które położyłem na stole. – Te mieczyki to zdobycz wojenna. Odcięte zostały razem z klapami. Każdy z nas ma kilka takich.
Na wyprawy w miasto »na mieczyki« wychodziliśmy całą ferajną, uzbrojeni w ostre noże – przeważnie w Aleje Ujazdowskie i na Nowy Świat. Gdy zauważyliśmy »szczawików« z mieczykami w klapach – bo oni też nie chodzili pojedynczo – zaczynaliśmy nagonkę. Otaczaliśmy ich z daleka i pomaleńku zaciskaliśmy krąg. Gdy nadchodził dogodny moment, to znaczy, gdy w pobliżu nie było policjanta, następował atak. Małe zamieszanie i uciekaliśmy, mając w kieszeni odcięte klapy z mieczykami”.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz