Dobry
felietonista nigdy nie jest zacietrzewiony politycznie. Powinien mieć swoje zdanie
na różne kwestie, ale cechować musi go umiejętność stonowania emocji,
umiarkowanie czy choćby poczucie humoru, ale na pewno nie zaangażowanie w
partyjną propagandę. Dlatego też czytając takiego Rafała Ziemkiewicza niemal zawsze
mamy do czynienia z produktem felietonopodobnym. Nie mówiąc już o reszcie tzw.
dziennikarzy z tego obozu. Jeśli ktoś jednak uważa, że ten rodzaj publicystyki
polega na odmienianiu słów „Tusk”, „komuna”, „układ”, to polecam zbiór pt.
"Polska mistrzem Polski” (AGORA SA, Warszawa 2012) autorstwa Krzysztofa Vargi.
Książka
ta ukazała się całkiem niedawno, bo we wrześniu i zawiera teksty opublikowane
między czerwcem 2009 a
lipcem 2012 roku, czyli są one stosunkowo świeże. Ich zaletą jest nie tylko
zdroworozsądkowe podejście do wspomnianej polityki, ale przede wszystkim
tematyka, która oscyluje głównie wokół książek, płyt i filmów, a nie
Kaczyńskiego, Macierewicza, Komorowskiego czy mitycznych agentów i brzozy. Varga
dzieli się swoimi spostrzeżeniami dotyczącymi tego, co przeczytał, obejrzał i
przesłuchał. Ale mamy tutaj nie tylko to, co działo się w ciągu ostatnich
trzech lat na poletku kultury, ale też refleksje o dziełach dużo starszych.
Autor, za Baumanem, nazywa siebie kulturalnym wszystkożercą i trudno się z tym
określeniem nie zgodzić, bo w tych tekstach jest wszystko – Jerzy Andrzejewski,
Dezerter, Jarosław Marek Rymkiewicz, „Portret Doriana Graya”, Tom Waits, Sherlock
Holmes, Strachy na Lachy, Jarosław Iwaszkiewicz, wampiry, Bruno Jasieński,
Władysław Broniewski, „Lost – Zagubieni”, Houellebecq, „Bitwa Warszawska 1920” , Woody Allen, Jan Brzechwa,
Wojciech Smarzowski, Marcin Świetlicki, polskie komedie romantyczne i tak
dalej. O tych ostatnich pisze Varga kilkakrotnie, raz na przykład tak:
„Wychodziłem z tego filmu
dogłębnie przygnębiony, a wręcz pognębiony, smutny, a nawet zrozpaczony, nie ma
co ukrywać – opuszczałem kino w ciężkiej depresji, milcząc grobowo i snując w
myślach scenariusze, jak wreszcie skończyć z tym podłym życiem. Było mi bowiem
bezbrzeżnie smutno, tak smutno, jak dawno mi nie było, tak źle, jak nie
pamiętam kiedy ostatnio. Czy ja wychodziłem z jakiegoś klasycznego filmu Ingmara
Bergmana? Czy obejrzałem właśnie najnowszy film Beli Tarra? Bynajmniej. Ja
wychodziłem właśnie z filmu »Kac Wawa«. […] Wszyscy jednak, którzy przyłożyli rękę
(reżyserzy, aktorzy, scenarzyści) do »Ciacha«, »Weekendu«, »Wyjazdu
integracyjnego« i »Kac Wawa«,
są – grzmię serio – odpowiedzialni za to, ze wielu rodaków całe polskie kino
uważa dziś za obciach i żenadę” („Nic śmiesznego, czyli większy dół niż u
Bergmana”, s. 307, 309-310).
O „Prawie do
bycia idiotą” wspomina w sposób następujący:
W ogóle każdy
tekst z tej płyty jest do cytowania, co tu dużo mówić, do dynamicznego
melodyjnego punka padają słowa, których lekceważyć się nie da, o których nie
pomyśleliby, że mogą istnieć, ci, którzy mówią o muzykach rockowych
„szarpidruty”, i wydaje im się to nawet zabawne. Owszem, Dezerter to jest
zespół zaangażowany, ważność we współczesnej popkulturze wydaje się dziś niestety
podejrzana, ale w świecie »X Factora«, który ogląda w Polsce 5 milionów ludzi, w
świecie piosenek wyprodukowanych z plastiku chronić Dezertera trzeba jak dzikie
zwierzę zagrożone wymarciem” („Jesteśmy sektą, czyli ratuj swoją duszę”, s.
184-185).
A o pewnym
pomniku tak:
Wszyscy mniej
więcej wiemy, jak wygląda ów biedny tupolew, wszyscyśmy już go obejrzeli w
sieci, że jest z betonu, że skrzydła nie wiedzieć zupełnie czemu znajdują się
tuż za kabiną pilotów, do której z kolei wstawiono dwa fotele samochodowe,
bodajże z wersji rajdowej fiata 126p, że koła ma od poloneza, że generalnie
rzecz biorąc, jest to uosobienie polskości wybitne, albowiem wszelkie nasze
uniesienia są po prawdzie z betonu i odpadków surowcowych. Zanim zdążymy się
solidnie unieść, to już spadamy na ziemię, żadnym betonowym uniesieniem niczego
wielkiego się nie zwojuje, ale my próbujemy od stuleci, jest to w jakiś dziwny
sposób rozczulające. Tak jak rozczulający jest ten koślawy pomnik, monument ku
chwale polskiego nieudacznictwa wszelkiego rodzaju. […] Udało nam się – za
pomocą kilkuset pomników polskiego papieża rozsianych po kraju – zrobić z Jana
Pawła II coś w rodzaju krasnala ogrodowego, udało nam się z katastrofy lotniczej
zrobić pogański kult, betonowy tupolew jest czymś na kształt totemu, trzeba go
wpisać do jakiegoś rejestru i chronić, bo to jest prawdziwa emanacja polskości,
niestety („Smoleńsk z betonu, czyli katolickie pogaństwo”, s. 338, 339).
Ponadto kilka felietonów
poświęconych jest kolekcjonowaniu książek i płyt, radości z czytania i
odkrywania nowych tytułów. Właściwie to dużo tekstów dotyczy tradycyjnej formy
obcowania z literaturą, emanuje z tej książki jakiś smutek z powodu
odchodzącego świata papieru i płyty CD, zastępowanych przez e-booki i empetrójki. Podzielam jednak opinię,
że książka zbyt długo przetrwała, żeby teraz zniknąć. Zresztą telewizja kiedyś
miała zastąpić kino, a jednak tak się nie stało. Zniknęła dyskietka, a książka
jakoś trzyma się dobrze, mimo alarmujących danych płynących od księgarzy i
bibliotekarzy. Mało tego, Varga słusznie dostrzega paradoks polegający na tym,
że coraz mniej ludzi czyta i kupuje, ale za to coraz więcej książek jest wydawanych,
co raczej dobrze wróży na przyszłość tej formie przekazu. Nie ukrywa, że ten
przedmiot jest dla niego fetyszem (gdyby było inaczej, raczej nie mógłby tak
dużo i ciekawie pisać o ich układaniu albo zbieraniu), podobnie jak płyta z
muzyką. Czytamy więc: „Jak mawiał Rob w »High
Fidelity«: »Takie fetysze kupuje się trochę jak porno«. Z tym że jest to o wiele bardziej podniecające niż porno”
(„Mój fetyszyzm, czyli płyty nie oddam”, s. 41).
„Polska mistrzem Polski” bierze
sobie na cel także niedouczonych polityków, nadętych recenzentów, zazdrosnych
autorów i wszelkiej maści pseudoartystów. Jednak kpi autor „Alei Niepodległości"
z gracą, raczej subtelnie, chyba że się bardziej wkurzy, co czasami się zdarza,
choć nie powinniśmy mieć o to pretensji. Też żyjemy w Polsce.
Trudno mi powiedzieć, czy bardziej
wolę Vargę w publicystyce, czy też w literaturze pięknej (ostatnio ukazała się
jego najnowsza powieść zatytułowana „Trociny”), bo radzi on sobie świetnie zarówno
w prasie, jak i na kartach książek. Wiem za to, że brakuje nam takich ludzi w
mediach – inteligentnych, dowcipnych i oczytanych. Dlatego tym bardziej warto
zapoznać się z tą książka.
Książka nie jest dostępna w wieluńskich bibliotekach.
Cena: 39,99 zł
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz