DOŁĄCZ DO NAS.ZOSTAŃ CZŁONKIEM NASZEJ SPOŁECZNOŚCI :)
Nasz adres mailowy: pracownia.alt@gmail.com

wtorek, 16 października 2012

Polecamy przeczytać... (5)


            Każda wartościowa informacja ma swoją cenę. Rzetelna analiza także kosztuje, podobnie jak profesjonalny reportaż czy komentarz kogoś kompetentnego. Nie inaczej jest ze sztuką. Być może dzisiaj może nam się wydawać inaczej, bo mamy przecież nieograniczony dostęp do sieci i jej skarbów, ale najprawdopodobniej jesteśmy w błędzie. O tym właśnie jest książka Andrew Keena „Kult amatora. Jak internet niszczy kulturę”. W Stanach zjednoczonych ukazała się ona w roku 2007, a niedługo potem została przetłumaczona i wydana przez Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne z Warszawy.
            Keen zaczyna swoją pracę przytoczeniem twierdzenia o nieskończonej liczbie małp: „Z teorii Huxleya wynika, że jeśli nieskończonej liczbie małp dostarczymy nieskończoną liczbę maszyn do pisania, gdzieś jakieś małpy w końcu stworzą arcydzieło – sztukę Szekspira, dialog platoński lub traktat ekonomiczny Adama Smitha” (s. 25). Tak zdaniem amerykańskiego naukowca funkcjonuje dzisiaj internet, którego użytkownicy w każdej sekundzie umieszczają w wirtualnej przestrzeni tysiące głupich komentarzy, żenujących filmików, zdjęć i tandetnych piosenek:
„Wśród niedorzecznych treści prezentowanych na YouTube znajdują się także blogi. Nic nie jest zbyt prozaiczne ani narcystyczne dla małp wideografów. YouTube to niekończąca się galeria amatorskich filmów prezentujących głupców, którzy tańczą, śpiewają, jedzą, myją się, robią zakupy, prowadzą samochód, sprzątają, śpią lub po prostu gapią się w monitor” (s. 28).

Keen stwierdza , że jeśli nawet gdzieś powstanie dzieło godne Szekspira, to i tak nie odnajdziemy go w sieciowym bałaganie.
            Podczas lektury „Kultu amatora” daje się zauważyć tęsknotę do świata, który chyba już nie wróci – świata, w którym nad jakością publikowanych treści czuwają redaktorzy, gdzie nie ma domorosłych filmowców i niekompetentnych krytyków. Keen obawia się zaniku prawdy pod przykrywką „pustej obietnicy zdemokratyzowanych mediów”. Przytacza mnóstwo przykładów, które podważają wartość treści publikowanych przez „szlachetnych amatorów” i czasami trudno się z nim nie zgodzić, bo prawdziwe dziennikarstwo wymaga jednak nakładów finansowych i czasowych, a także fachowej wiedzy, której niestety nie posiadają blogerzy zajmujący się pisaniem „po godzinach”. Autor krytykuje Wikipedię, gdzie dyletanci mają takie same prawa jak prawdziwi eksperci w danej dziedzinie. Zrywa także z mitem bezpłatnej informacji. Pisze, że wkrótce będziemy za nią płacić naszym cennym czasem, którego mamy coraz mniej i to dopiero będzie wyjątkowo wysoka cena. W zalewie idiotyzmów niedługo trudno będzie znaleźć cokolwiek godnego uwagi. Na celownik wzięte jest także tak zwane dziennikarstwo obywatelskie:
„Dla porównania, dziennikarze obywatelscy nie mają żadnego formalnego wykształcenia ani wiedzy specjalistycznej, jednak regularnie oferują nam swoją opinię jako fakt, pogłoskę jako reportaż, niedomówienie jako informację. W blogosferze publikowanie własnych materiałów dziennikarskich jest bezpłatne, proste i nieobciążone irytującymi ograniczeniami etycznymi ani też kłopotliwymi kolegiami redakcyjnymi. Zwykły komputer i łącze internetowe nie wystarczą, aby przekształcić się w poważnego dziennikarza, podobnie jak dostęp do kuchni nie uczyni z nas profesjonalnego kucharza. […] Dziennikarze obywatelscy po prostu nie mają środków pozwalających na dostarczenie wiarygodnych informacji. Nie tylko brakuje im specjalistycznego przygotowania i doświadczenia, ale także kontaktów i dostępu do informacji” (s. 61, 63).

            Z wieloma tezami tej pracy można się nie zgadzać, ale na pewno warto się nad nimi zastanowić. Niestety wszystko tutaj sprowadza się do pieniędzy, bo ratunek dla profesjonalnego dziennikarstwa, muzyki i filmu jest w naszym portfelu, często niezbyt zasobnym. Kultura dla wielu ludzi w Polsce bywa po prostu luksusem. Mnie osobiście najbardziej niepokoi upadek tradycyjnej prasy, który zauważalny jest również w Polsce, wystarczy prześledzić publikowane co miesiąc raporty sprzedaży tygodników opinii. Bo tak się jakoś składa, że też bardziej ufam treściom publikowanym na papierze. Pokrzepiająca jest jednak myśl, że prawdopodobnie to jeszcze nie za mojego życia upadnie lub przeniesie się do internetu ostatni tytuł…





 Książka dostępna jest w Powiatowej Bibliotece Publicznej w Wieluniu (ul. Śląska 23a).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz