Każda
wartościowa informacja ma swoją cenę. Rzetelna analiza także kosztuje, podobnie
jak profesjonalny reportaż czy komentarz kogoś kompetentnego. Nie inaczej jest
ze sztuką. Być może dzisiaj może nam się wydawać inaczej, bo mamy przecież
nieograniczony dostęp do sieci i jej skarbów, ale najprawdopodobniej jesteśmy w
błędzie. O tym właśnie jest książka Andrew Keena „Kult amatora. Jak
internet niszczy kulturę”. W Stanach zjednoczonych ukazała się ona w roku 2007, a niedługo potem
została przetłumaczona i wydana przez Wydawnictwa Akademickie i Profesjonalne z
Warszawy.
Keen
zaczyna swoją pracę przytoczeniem twierdzenia o nieskończonej liczbie małp: „Z
teorii Huxleya wynika, że jeśli nieskończonej liczbie małp dostarczymy
nieskończoną liczbę maszyn do pisania, gdzieś jakieś małpy w końcu stworzą
arcydzieło – sztukę Szekspira, dialog platoński lub traktat ekonomiczny Adama
Smitha” (s. 25). Tak zdaniem amerykańskiego naukowca funkcjonuje dzisiaj
internet, którego użytkownicy w każdej sekundzie umieszczają w wirtualnej
przestrzeni tysiące głupich komentarzy, żenujących filmików, zdjęć i tandetnych
piosenek:
„Wśród
niedorzecznych treści prezentowanych na YouTube znajdują się także blogi. Nic
nie jest zbyt prozaiczne ani narcystyczne dla małp wideografów. YouTube to
niekończąca się galeria amatorskich filmów prezentujących głupców, którzy
tańczą, śpiewają, jedzą, myją się, robią zakupy, prowadzą samochód, sprzątają,
śpią lub po prostu gapią się w monitor” (s. 28).
Keen
stwierdza , że jeśli nawet gdzieś powstanie dzieło godne Szekspira, to i tak
nie odnajdziemy go w sieciowym bałaganie.
Podczas lektury „Kultu amatora” daje
się zauważyć tęsknotę do świata, który chyba już nie wróci – świata, w którym
nad jakością publikowanych treści czuwają redaktorzy, gdzie nie ma domorosłych
filmowców i niekompetentnych krytyków. Keen obawia się zaniku prawdy pod
przykrywką „pustej obietnicy zdemokratyzowanych mediów”. Przytacza mnóstwo
przykładów, które podważają wartość treści publikowanych przez „szlachetnych
amatorów” i czasami trudno się z nim nie zgodzić, bo prawdziwe dziennikarstwo
wymaga jednak nakładów finansowych i czasowych, a także fachowej wiedzy, której
niestety nie posiadają blogerzy zajmujący się pisaniem „po godzinach”. Autor
krytykuje Wikipedię, gdzie dyletanci mają takie same prawa jak prawdziwi
eksperci w danej dziedzinie. Zrywa także z mitem bezpłatnej informacji. Pisze,
że wkrótce będziemy za nią płacić naszym cennym czasem, którego mamy coraz
mniej i to dopiero będzie wyjątkowo wysoka cena. W zalewie idiotyzmów niedługo
trudno będzie znaleźć cokolwiek godnego uwagi. Na celownik wzięte jest także
tak zwane dziennikarstwo obywatelskie:
„Dla
porównania, dziennikarze obywatelscy nie mają żadnego formalnego wykształcenia
ani wiedzy specjalistycznej, jednak regularnie oferują nam swoją opinię jako
fakt, pogłoskę jako reportaż, niedomówienie jako informację. W blogosferze
publikowanie własnych materiałów dziennikarskich jest bezpłatne, proste i
nieobciążone irytującymi ograniczeniami etycznymi ani też kłopotliwymi
kolegiami redakcyjnymi. Zwykły komputer i łącze internetowe nie wystarczą, aby
przekształcić się w poważnego dziennikarza, podobnie jak dostęp do kuchni nie
uczyni z nas profesjonalnego kucharza. […] Dziennikarze obywatelscy po prostu
nie mają środków pozwalających na dostarczenie wiarygodnych informacji. Nie
tylko brakuje im specjalistycznego przygotowania i doświadczenia, ale także
kontaktów i dostępu do informacji” (s. 61, 63).
Z wieloma tezami tej pracy można się
nie zgadzać, ale na pewno warto się nad nimi zastanowić. Niestety wszystko
tutaj sprowadza się do pieniędzy, bo ratunek dla profesjonalnego
dziennikarstwa, muzyki i filmu jest w naszym portfelu, często niezbyt
zasobnym. Kultura dla wielu ludzi w Polsce bywa po prostu luksusem. Mnie
osobiście najbardziej niepokoi upadek tradycyjnej prasy, który zauważalny jest
również w Polsce, wystarczy prześledzić publikowane co miesiąc raporty
sprzedaży tygodników opinii. Bo tak się jakoś składa, że też bardziej ufam
treściom publikowanym na papierze. Pokrzepiająca jest jednak myśl, że
prawdopodobnie to jeszcze nie za mojego życia upadnie lub przeniesie się do
internetu ostatni tytuł…
Książka
dostępna jest w Powiatowej Bibliotece Publicznej w Wieluniu (ul. Śląska 23a).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz