Kiedy napotykam pseudonim autora „Roku
1984” –
czy to w artykule prasowym, czy też podczas jakiejkolwiek dyskusji w TV – niemal
zawsze odnoszę wrażenie, że częstotliwość posługiwania się nim w
żaden sposób nie koresponduje z wiedzą o życiu, poglądach i twórczości tego
jednego z najważniejszych pisarzy XX wieku. Nie mogę słuchać, gdy politycy
mówią o przerażającym świecie tej najbardziej znanej powieści Anglika, gdy
traktują ją w sposób tak dosłowny, gdy z niespotykanym zaangażowaniem zarzucają
swoim oponentom chęć stworzenia „orwellowskiej rzeczywistości”. Pewien paradoks
wiąże się z tym, że Orwell stał się jednym z ulubionych twórców prawicy.
Przedstawiciele tej opcji politycznej nie chcą pamiętać o socjalistycznych
przekonaniach autora „Folwarku zwierzęcego”. Ci sami ludzie milczą o
zaangażowaniu pisarza znad Tamizy w hiszpańską wojnę domową i opowiedzeniu się
podczas tego konfliktu po stronie republikanów walczących o socjalistyczne i
anarchistyczne ideały, a przeciwko generałowi Franco (dyktatorowi, któremu tak
przychylni są polscy konserwatyści). Orwell i jego dwie najpopularniejsze
książki stały się w Polsce młotem, którym prymitywni antykomuniści biją po
głowach swoich dzisiejszych oponentów. Po zapoznaniu się ze spuścizną autora „Roku
1984”
dochodzę jednak do wniosku, że jego obrzydzenie do sowieckiej wersji
lewicowości wcale nie skutkowałoby przychylnością do większości tych
przedstawicieli liberalnej czy konserwatywnej opozycji, która wyszła po 89.
roku z podziemia (rzeczywistego czy urojonego), ale to oczywiście
mój całkowicie subiektywny osąd. W każdym razie irytuje mnie posługiwanie się
dorobkiem Orwella niczym cepem, traktowanie tej twórczości wybiórczo i w
całkowitym oderwaniu od jego życia i działalności społeczno-politycznej.
Co
jakiś czas ukazują się w Polsce nowe wydania esejów George’a Orwella. Po
ostatnim zbiorze przygotowanym przez Świat Książki stwierdzam jednak, że
wszystkie perełki, które wyszły spod pióra Anglika, zostały już przed nas rzucone.
Co prawda „Kilka myśli o ropusze zwyczajnej…” (Warszawa 2011) to chyba najładniej
wydana książka tego autora (twarda, estetyczna okładka, przyjemny papier), ale
zawartość jest dla mnie raczej niezbyt interesująca. Oczywiście zdarzają się i
tutaj ciekawe momenty, ale jest ich jednak trochę za mało. Niby wydawca
zaznaczył, że to wybór szkiców, opowiadań i recenzji „niewydajnych dotychczas w
Polsce”, ale mam wrażenie, że większość tych „nowości” już jednak znałem
wcześniej z innych książek, które nierzadko wkraczały na grunt publicystyki.
Tak naprawdę zaciekawiły mnie cztery artykuły – „Cenzura w Anglii”, „Czym jest socjalizm”, „»Pod
Zanurzonym Księżycem«” i
„Kilka myśli o ropusze zwyczajnej”. Co z resztą? O egzystencji żebraków i
bezdomnych pisał Orwell w „Na dnie w Paryżu i w Londynie” oraz w „Córce
proboszcza”, hiszpańskiej wojnie domowej pan Eric Blair poświęcił „W hołdzie
Katalonii”, zaś życie i ciężką pracę robotników (szczególnie górników) opisał w
„Drodze na molo w Wigan”, tam też przedstawił wizję swojego socjalizmu. We wznowionym
ostatnio „Braku tchu” (o utraconym bezpowrotnie świecie z czystymi rzekami,
tradycyjnym handlem oraz smacznym jedzeniem) też coś wygrzebiemy. W opisywanej
książce znalazły się pierwsze literackie próby młodego Blaira, artykuły o
sklepach ze starociami, pogodzie i kuchni, a także jakieś recenzje równie
nużące jak wspomniane opowiadania (swoją drogą to wszystko – antykwariaty,
angielską aurę, stare gazety dla chłopców, wyspiarskie potrawy – odnajdziemy w
powieściach). Tak, jestem fanem Orwella, ale niektóre materiały zaproponowane
przez wydawnictwo uważam za zupełnie nieistotne i męczące przeciętnego
czytelnika. Obawiam się, że jeżeli „Kilka myśli…” będzie dla kogoś książką
inicjacyjną, to pierwsze spotkanie z autorem „Folwarku zwierzęcego” może okazać
się dla tej osoby ostatnim.
Ale jakichś
mocnych strony także tutaj nie brakuje. W „Cenzurze…” (tekst z 1928 roku) autor zauważa, że cenzurze podlegają wyłącznie dzieła współczesne, a nie np.
sztuki Szekspira. Wytłumaczenie znajduje w snobizmie i pruderii, która „ma
swoje źródło w osobliwym angielskim purytanizmie, tolerującym wprawdzie brudy,
lękającym się jednak erotyzmu i nienawidzącym piękna” (s. 35). Ten artykuł dobitnie
uświadamia nam, w jakich czasach żył Orwell. Kilkadziesiąt lat to naprawdę
bardzo dużo, szczególnie jeśli chodzi o współczesność. W XX wieku miały miejsce
dwie wielkie wojny i czas jakby do tej pory odmierzamy właśnie przy ich pomocy. (A tak na marginesie, niedawno pisałem
o Władysławie Broniewskim. W obu tych przypadkach na lewicowość wywarły wpływ
czasy, w jakich przyszło tym postaciom żyć. Nawet lubię te prześmiewcze fragmenty o
feministach, wegetarianach czy gejach, ale sam używam ich z przymrużeniem oka.
Żyjemy teraz w zupełnie innej rzeczywistości, mamy też już nieco inne zmartwienia.
Bezmięsna dieta jest może efektywnym sposobem ratowania środowiska naturalnego,
ale także całkiem możliwe, że pomogłaby zwalczyć głód. Może już wkrótce okaże
się, że nie jest ona jakąś fanaberią, ale panaceum na wiele bolączek
współczesnego świata? Lewica ewoluuje i mimo tych samych haseł na sztandarach,
zmieniają się jej priorytety, które zresztą muszą odpowiadać problemom danej
chwili. Nie mam wątpliwości, że dzisiaj musi
ona mieć inne cele niż partie socjalistyczne działające w międzywojniu).
„Pod
zanurzonym Księżycem” to już opis wymarzonej knajpy – bez awanturników, ale za
to z niepowtarzalnym „klimatem”, kominkiem i strzałkami. Baru, w którym nie ma
radia zagłuszającego rozmowy, ale gdzie są miłe barmanki, pyszne przekąski i
wyborne piwo nalewane do porcelanowego kufla. Wyśniony pub autora „Braku tchu”
koniecznie musiał też mieć ogródek z kącikiem zabaw dla dzieci. Myślę, że każdy
z nas z chęcią wybrałby się do takiego miejsca. Tytułowe „Kilka myśli…”
poświęca angielski powieściopisarz właśnie ropusze i wiośnie, dzięki której „na
pobliskim placu usmolone ligustry rozkwitają jaskrawą zielenią, na
kasztanowcach pączkują i rosną liście, mundury policjantów w miłym dla oka
odcieniu granatu wyglądają optymistycznie, sprzedawca ryb wita klientów
uśmiechem, na wróblach upierzenie zmienia barwę, a one same odważnie się kąpią,
po raz pierwszy od września” (s. 195). Orwell wychwala przyrodę i jednocześnie
przewiduje, że znów zostanie za to zaatakowany przez niektórych czytelników
(między innymi za „sentymentalizm”). Wiele się nie zmieniło…
Na pewno
plusem tej książki są dobrze zredagowane przypisy, jakże przydatne dla
polskiego czytelnika, który nie jest obeznany z angielską literaturą i nie
kojarzy nazwisk znanych ludzi żyjących tam kilkadziesiąt lat temu. Znajdziemy tutaj
również polityczną deklarację Orwella. Pisze on, że popiera Labour
Party, a więc nie anarchiści czy tym bardziej komuniści cieszyli się jego szczególnymi
względami, ale tradycyjna socjaldemokracja. To dla mnie ważne oświadczenie.
Orwell wydał je w odpowiedzi na zarzuty dotyczące „Roku 1984” , który miał być przez
niektórych odbierany jako krytyka lewicy, czytamy więc: „Moja najnowsza powieść
nie jest atakiem na socjalizm czy na brytyjską Partię Pracy (którą popieram)”
(s. 260).
Ale Orwell to tak
naprawdę intelektualista i pisarz, któremu nie tak łatwo przylepić łatkę jakiegoś
obozu ideologicznego, bo jego światopogląd nie pasuje do żadnych ram. W tym też
tkwi jego urok.
MB
MB
Książka nie jest dostępna w wieluńskich bibliotekach.
Cena: 39,90 zł
http://apoliycznycomentator.blogspot.com/2012/11/iwp.html
OdpowiedzUsuń