DOŁĄCZ DO NAS.ZOSTAŃ CZŁONKIEM NASZEJ SPOŁECZNOŚCI :)
Nasz adres mailowy: pracownia.alt@gmail.com

wtorek, 30 października 2012

Polecamy przeczytać... (7)

Kiedy napotykam pseudonim autora „Roku 1984” – czy to w artykule prasowym, czy też podczas jakiejkolwiek dyskusji w TV – niemal zawsze odnoszę wrażenie, że częstotliwość posługiwania się nim w żaden sposób nie koresponduje z wiedzą o życiu, poglądach i twórczości tego jednego z najważniejszych pisarzy XX wieku. Nie mogę słuchać, gdy politycy mówią o przerażającym świecie tej najbardziej znanej powieści Anglika, gdy traktują ją w sposób tak dosłowny, gdy z niespotykanym zaangażowaniem zarzucają swoim oponentom chęć stworzenia „orwellowskiej rzeczywistości”. Pewien paradoks wiąże się z tym, że Orwell stał się jednym z ulubionych twórców prawicy. Przedstawiciele tej opcji politycznej nie chcą pamiętać o socjalistycznych przekonaniach autora „Folwarku zwierzęcego”. Ci sami ludzie milczą o zaangażowaniu pisarza znad Tamizy w hiszpańską wojnę domową i opowiedzeniu się podczas tego konfliktu po stronie republikanów walczących o socjalistyczne i anarchistyczne ideały, a przeciwko generałowi Franco (dyktatorowi, któremu tak przychylni są polscy konserwatyści). Orwell i jego dwie najpopularniejsze książki stały się w Polsce młotem, którym prymitywni antykomuniści biją po głowach swoich dzisiejszych oponentów. Po zapoznaniu się ze spuścizną autora „Roku 1984” dochodzę jednak do wniosku, że jego obrzydzenie do sowieckiej wersji lewicowości wcale nie skutkowałoby przychylnością do większości tych przedstawicieli liberalnej czy konserwatywnej opozycji, która wyszła po 89. roku z podziemia (rzeczywistego czy urojonego), ale to oczywiście mój całkowicie subiektywny osąd. W każdym razie irytuje mnie posługiwanie się dorobkiem Orwella niczym cepem, traktowanie tej twórczości wybiórczo i w całkowitym oderwaniu od jego życia i działalności społeczno-politycznej.

            Co jakiś czas ukazują się w Polsce nowe wydania esejów George’a Orwella. Po ostatnim zbiorze przygotowanym przez Świat Książki stwierdzam jednak, że wszystkie perełki, które wyszły spod pióra Anglika, zostały już przed nas rzucone. Co prawda „Kilka myśli o ropusze zwyczajnej…” (Warszawa 2011) to chyba najładniej wydana książka tego autora (twarda, estetyczna okładka, przyjemny papier), ale zawartość jest dla mnie raczej niezbyt interesująca. Oczywiście zdarzają się i tutaj ciekawe momenty, ale jest ich jednak trochę za mało. Niby wydawca zaznaczył, że to wybór szkiców, opowiadań i recenzji „niewydajnych dotychczas w Polsce”, ale mam wrażenie, że większość tych „nowości” już jednak znałem wcześniej z innych książek, które nierzadko wkraczały na grunt publicystyki. Tak naprawdę zaciekawiły mnie cztery artykuły – „Cenzura w Anglii”, „Czym jest socjalizm”, „»Pod Zanurzonym Księżycem«” i „Kilka myśli o ropusze zwyczajnej”. Co z resztą? O egzystencji żebraków i bezdomnych pisał Orwell w „Na dnie w Paryżu i w Londynie” oraz w „Córce proboszcza”, hiszpańskiej wojnie domowej pan Eric Blair poświęcił „W hołdzie Katalonii”, zaś życie i ciężką pracę robotników (szczególnie górników) opisał w „Drodze na molo w Wigan”, tam też przedstawił wizję swojego socjalizmu. We wznowionym ostatnio „Braku tchu” (o utraconym bezpowrotnie świecie z czystymi rzekami, tradycyjnym handlem oraz smacznym jedzeniem) też coś wygrzebiemy. W opisywanej książce znalazły się pierwsze literackie próby młodego Blaira, artykuły o sklepach ze starociami, pogodzie i kuchni, a także jakieś recenzje równie nużące jak wspomniane opowiadania (swoją drogą to wszystko – antykwariaty, angielską aurę, stare gazety dla chłopców, wyspiarskie potrawy – odnajdziemy w powieściach). Tak, jestem fanem Orwella, ale niektóre materiały zaproponowane przez wydawnictwo uważam za zupełnie nieistotne i męczące przeciętnego czytelnika. Obawiam się, że jeżeli „Kilka myśli…” będzie dla kogoś książką inicjacyjną, to pierwsze spotkanie z autorem „Folwarku zwierzęcego” może okazać się dla tej osoby ostatnim.
Ale jakichś mocnych strony także tutaj nie brakuje. W „Cenzurze…” (tekst z 1928 roku) autor zauważa, że cenzurze podlegają wyłącznie dzieła współczesne, a nie np. sztuki Szekspira. Wytłumaczenie znajduje w snobizmie i pruderii, która „ma swoje źródło w osobliwym angielskim purytanizmie, tolerującym wprawdzie brudy, lękającym się jednak erotyzmu i nienawidzącym piękna” (s. 35). Ten artykuł dobitnie uświadamia nam, w jakich czasach żył Orwell. Kilkadziesiąt lat to naprawdę bardzo dużo, szczególnie jeśli chodzi o współczesność. W XX wieku miały miejsce dwie wielkie wojny i czas jakby do tej pory odmierzamy właśnie przy ich pomocy. (A tak na marginesie, niedawno pisałem o Władysławie Broniewskim. W obu tych przypadkach na lewicowość wywarły wpływ czasy, w jakich przyszło tym postaciom żyć. Nawet lubię te prześmiewcze fragmenty o feministach, wegetarianach czy gejach, ale sam używam ich z przymrużeniem oka. Żyjemy teraz w zupełnie innej rzeczywistości, mamy też już nieco inne zmartwienia. Bezmięsna dieta jest może efektywnym sposobem ratowania środowiska naturalnego, ale także całkiem możliwe, że pomogłaby zwalczyć głód. Może już wkrótce okaże się, że nie jest ona jakąś fanaberią, ale panaceum na wiele bolączek współczesnego świata? Lewica ewoluuje i mimo tych samych haseł na sztandarach, zmieniają się jej priorytety, które zresztą muszą odpowiadać problemom danej chwili. Nie mam wątpliwości, że dzisiaj  musi ona mieć inne cele niż partie socjalistyczne działające w międzywojniu).
            „Pod zanurzonym Księżycem” to już opis wymarzonej knajpy – bez awanturników, ale za to z niepowtarzalnym „klimatem”, kominkiem i strzałkami. Baru, w którym nie ma radia zagłuszającego rozmowy, ale gdzie są miłe barmanki, pyszne przekąski i wyborne piwo nalewane do porcelanowego kufla. Wyśniony pub autora „Braku tchu” koniecznie musiał też mieć ogródek z kącikiem zabaw dla dzieci. Myślę, że każdy z nas z chęcią wybrałby się do takiego miejsca. Tytułowe „Kilka myśli…” poświęca angielski powieściopisarz właśnie ropusze i wiośnie, dzięki której „na pobliskim placu usmolone ligustry rozkwitają jaskrawą zielenią, na kasztanowcach pączkują i rosną liście, mundury policjantów w miłym dla oka odcieniu granatu wyglądają optymistycznie, sprzedawca ryb wita klientów uśmiechem, na wróblach upierzenie zmienia barwę, a one same odważnie się kąpią, po raz pierwszy od września” (s. 195). Orwell wychwala przyrodę i jednocześnie przewiduje, że znów zostanie za to zaatakowany przez niektórych czytelników (między innymi za „sentymentalizm”). Wiele się nie zmieniło…
Na pewno plusem tej książki są dobrze zredagowane przypisy, jakże przydatne dla polskiego czytelnika, który nie jest obeznany z angielską literaturą i nie kojarzy nazwisk znanych ludzi żyjących tam kilkadziesiąt lat temu. Znajdziemy tutaj również polityczną deklarację Orwella. Pisze on, że popiera Labour Party, a więc nie anarchiści czy tym bardziej komuniści cieszyli się jego szczególnymi względami, ale tradycyjna socjaldemokracja. To dla mnie ważne oświadczenie. Orwell wydał je w odpowiedzi na zarzuty dotyczące „Roku 1984”, który miał być przez niektórych odbierany jako krytyka lewicy, czytamy więc: „Moja najnowsza powieść nie jest atakiem na socjalizm czy na brytyjską Partię Pracy (którą popieram)” (s. 260).
Ale Orwell to tak naprawdę intelektualista i pisarz, któremu nie tak łatwo przylepić łatkę jakiegoś obozu ideologicznego, bo jego światopogląd nie pasuje do żadnych ram. W tym też tkwi jego urok.

MB


Książka nie jest dostępna w wieluńskich bibliotekach.
Cena: 39,90 zł

1 komentarz: