9
grudnia 1922 roku pierwszym prezydentem II RP został Gabriel Narutowicz. Wybory
na ten urząd odbywały się wtedy nieco inaczej niż teraz. Konstytucja marcowa
stanowiła, że prezydenta raz na siedem lat wybiera Zgromadzenie Narodowe
złożone z posłów i senatorów. Jego uprawnienia były raczej niewielkie. Narutowicz
był kandydatem Polskiego Stronnictwa Ludowego „Wyzwolenie”, ale w ostatnim,
piątym głosowaniu, w którym zmierzył się z hrabią Maurycym Zamoyskim, wielkim właścicielem
ziemskim, poparli go także członkowie Polskiej Partii Socjalistycznej,
Polskiego Stronnictwa Ludowego „Piast” i przedstawiciele mniejszości narodowych.
Warto zaznaczyć, że Narutowicz uchodził za wybitnego specjalistę w zakresie
elektryfikacji i hydrologii. Wiele lat pracował na politechnice w Zurychu, objął
tam w 1908 r. katedrę inżynierii wodnej, zdobył też uznanie jako jeden z
najwybitniejszych europejskich twórców elektrowni wodnych. Jego dziełem była budowana
w latach 1898-1900 elektrownia Kubel pod Saint Gallen o wielkiej jak na owe
czasy mocy 3000 KM,
kierował też budową obiektu o mocy 10 000 KM w Adelsbuch i paroma innymi. Po
powrocie do Polski był ministrem w kilku rządach. Franciszek Bernaś
charakteryzuje go w następujący sposób: „[…] był wybitnym uczonym, wynalazcą i
budowniczym, politykiem i mężem stanu, postępowym liberałem, człowiekiem,
któremu obca była wszelka przemoc i gwałt, szowinizm i ślepy nacjonalistyczny
fanatyzm”.
Prawica
porażkę odczuła bardzo boleśnie. Jej zwolennicy zaczęli nowo wybranego
prezydenta atakować za areligijność i kosmopolityzm, oskarżali go o bycie
Żydem, Litwinem i masonem. W kolejnym dniach po wyborze organizowali
manifestacje, w czasie których skandowano hasła narodowe, antyżydowskie, a
nawet faszystowskie. Prasa o orientacji endeckiej i chadeckiej rozpoczęła
brutalną kampanię przeciwko temu wyborowi. Pisano między innymi o „żydowskim
pachołku” i rozpowszechniano pogląd, że prezydenta narzucili Polakom właśnie Żydzi.
Jednak sam
Zamoyski zachował się bardzo przyzwoicie. Depeszował z Paryża: „Mogę się tylko
cieszyć, że przegrałem w Zgromadzeniu i że jego wybór padł na Szanownego Pana.
Na stanowisku prezydenta może Pan Profesor uczynić wiele dla Polski. Uznaję z
szacunkiem wolę narodu i ubolewam nad zacietrzewieniem, które sprawia, iż pełni
Pan swe obowiązki w trudzie, goryczy i niebezpieczeństwie. Zwróciłem się do
mego stronnictwa, aby nie łączyło mego nazwiska i mojego dobrego imienia
obywatela z motłochem, obrzucającym Szanownego Pana kamieniami”. Nie sądzę, by
była to tylko kurtuazja, ale jeśli nawet, to jakże nam jej teraz brakuje...
Zaprzysiężenie
próbowano zakłócić. Zwolennicy prawicy zatarasowali nawet ulice prowadzące do
gmachu sejmowego, a Narutowicza obrzucili grudami śniegu i błotem. Zabili oni
również robotnika Jana Kłuszewskiego. Zaprzysiężenie, zbojkotowane przez
przedstawicieli prawej strony sceny politycznej, odbyło się jednak 11 grudnia,
a trzy dni później Józef Piłsudski przekazał władzę Narutowiczowi. Ale nawet po
tym wydarzeniu ataki nie ustały. W prasie endeckiej ciągle pojawiały się
napastliwe artykuły, rzucano oszczerstwa, prezydent zaś otrzymywał anonimy z obelgami
i groźbami. Na ulicach endeckie bojówki atakowały pochody robotnicze,
zdemolowały one m.in. Okręgowy Komitet PPS w Alejach Jerozolimskich, siedzibę
pisma „Robotnik” oraz budynek Żydowskiego Towarzystwa Kulturalnego.
Kilka dni
później prezydent został zamordowany przez Eligiusza Niewiadomskiego, ideowo
związanego z Narodową Demokracja. Stało się to 16 grudnia podczas otwarcia
wystawy w warszawskim Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych. Do prezydenta oddano
trzy strzały. Morderca został skazany na śmierć, a wyrok wykonano 31 stycznia
1923 r. Wojciech Roszkowski pisze, że „Agitacja prawicy przyniosła więc
straszny owoc w postaci pierwszego w dziejach Polski »królobójstwa«”.
Zamachowca zeznał, że jego celem był Piłsudski, ale po przekazaniu władzy
zmienił on swój plan. Antoni Czubiński dodaje, że plan ten zrodził się „w
atmosferze nietolerancji i nienawiści rozpalanej w Polsce przez koła
nacjonalistyczne i klerykalne”.
Pogrzeb
Narutowicza odbył się 19 grudnia. Zabalsamowane zwłoki pochowane zostały w
podziemnej krypcie katedry św. Jana Chrzciciela w Warszawie.
Niestety,
nawet po upływie kilkudziesięciu lat narodowcy nie widzą nic złego w tym
haniebnym czynie. Wręcz przeciwnie, niektóre środowiska uważają Eligiusza Niewiadomskiego
za męczennika i bohatera. Trudno taką postawę nazwać patriotyzmem. Nie ma w
niej miejsca na dialog, pokojowe zmienianie rzeczywistości czy poszanowanie
prawa wyboru innych ludzi. Jest za to buta, arogancja, przemoc, szowinizm,
wulgarność i nieustanne demolowanie demokracji. Ostatnio zbyt często widzimy to
na różnego rodzaju manifestacjach i pochodach. Ale nie dajmy sobie wmówić, że
miłość do kraju polega właśnie na czczeniu zbrodniarzy i miotaniu obelg czy
kamieni w stronę wszystkich, którzy różnią się od nas choćby w swych poglądach
politycznych i postawach światopoglądowych. Niech krzykliwy margines nie
narzuca nam swojej chorej definicji patriotyzmu! Nie mamy powodu, by wstydzić
się swych liberalnych, demokratycznych, wolnomyślnych poglądów, tym bardziej że
w tej sprawie racja nie leży pośrodku.
MB
(F. Bernaś, Ofiary fanatyzmu, Warszawa 1987; A. Czubiński, Historia Polski XX wieku, Poznań 2000; Z. Kaczmarek, Trzej prezydenci II Rzeczypospolitej,
Warszawa 1988; W. Roszkowski, Historia
Polski 1914-1993, t. 1, Warszawa 1995).
Julian Tuwim
Pogrzeb prezydenta Narutowicza
Krzyż mieliście na piersiach, a brauning w kieszeni.
Z Bogiem byli w sojuszu, a z mordercą w pakcie,
Wy, w chichocie zastygli, bladzi, przestraszeni,
Chodźcie, głupcy, do okien - i patrzcie! i patrzcie!
Z Belwederu na Zamek, tętnicą Warszawy,
Alejami, Nowym Światem, Krakowskiem Przedmieściem,
Idzie kondukt żałobny, krepowy i krwawy:
Drugi raz Pan Prezydent jest dzisiaj na mieście.
Zimny, sztywny, zakryty chorągwią i kirem,
Jedzie Prezydent Martwy a wielki stokrotnie!
Nie odwracajcie oczu! Stać i patrzeć, zbiry!
Tak! Za karki was trzeba trzymać przy tym oknie!
Przez serce swe na wylot pogrzebem przeszyta,
Jak Jego pierś kulami, niech widzi stolica
Twarze wasze, zbrodniarze! I niech was przywita
Strasznym krzykiem milczenia żałobna ulica!
Z Bogiem byli w sojuszu, a z mordercą w pakcie,
Wy, w chichocie zastygli, bladzi, przestraszeni,
Chodźcie, głupcy, do okien - i patrzcie! i patrzcie!
Z Belwederu na Zamek, tętnicą Warszawy,
Alejami, Nowym Światem, Krakowskiem Przedmieściem,
Idzie kondukt żałobny, krepowy i krwawy:
Drugi raz Pan Prezydent jest dzisiaj na mieście.
Zimny, sztywny, zakryty chorągwią i kirem,
Jedzie Prezydent Martwy a wielki stokrotnie!
Nie odwracajcie oczu! Stać i patrzeć, zbiry!
Tak! Za karki was trzeba trzymać przy tym oknie!
Przez serce swe na wylot pogrzebem przeszyta,
Jak Jego pierś kulami, niech widzi stolica
Twarze wasze, zbrodniarze! I niech was przywita
Strasznym krzykiem milczenia żałobna ulica!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz